Kiedy po raz pierwszy spotkałam Kirilla, postanowiłam nie spieszyć się. Był uroczy, słuchał mnie i patrzył na mnie tak, jakbym była stworzona z magii. Spotykaliśmy się prawie dwa lata, zanim zaszłam w ciążę. Nie było to zaplanowane, ale on był przy mnie – poprosił mnie o rękę w deszczowy wtorek wieczorem, dając mi pierścionek, który wydawał się zbyt drogi jak na jego budżet.
Powiedziałam „tak”. Nie dlatego, że czułam presję, ale dlatego, że wierzyłam w nas. W naszą małą rodzinę.
Ale jego rodzina… oni nigdy we mnie nie wierzyli.
Kiedy po raz pierwszy spotkałam jego mamę, obdarzyła mnie tym samym uśmiechem z zaciśniętymi ustami i zapytała: „Skąd właściwie pochodzisz?”. Nie zwykłym tonem – brzmiało to jak przesłuchanie. Jakbym próbowała dostać się tam, gdzie nie ma dla mnie miejsca.
Na naszym ślubie była ubrana na czarno. Dosłownie na czarno. Kiedy ktoś żartobliwie zapytał, czy to strój żałobny, tylko uśmiechnęła się i powiedziała: „Każdy związek jest w pewnym sensie stratą, prawda?”.
Nie nazywają mnie jego żoną. Mówią „ta dziewczyna, która zaszła z nim w ciążę”, jakbym była jakimś tymczasowym błędem, który nie chce odejść. Nawet teraz, kiedy nasz syn ma prawie trzy lata, jego mama ani razu nie wypowiedziała mojego imienia. Ani razu.
Kirill to widzi. Wiem, że to widzi. Ale zawsze mówi: „No cóż, taka już jest. Nie bierz tego do siebie”.
Nie brać tego do siebie?
Kiedy jego siostra „zażartowała”, że loki mojego syna są zbyt „potargane” do zdjęć szkolnych, prawie wyszłam. Ale nie wyszłam. Zostałam. Uśmiechałam się. Dla Kiryła. Dla naszego dziecka.
Ale w ostatni weekend coś się wydarzyło. Coś, co uświadomiło mi, że być może zbytnio starałam się zyskać sympatię ludzi, którzy nigdy mnie nie zaakceptują.
Ponieważ podsłuchałam coś w ich kuchni – coś, co nigdy nie było przeznaczone dla moich uszu.
Byliśmy w domu jego rodziców na urodzinach jego ojca. Myłam kubki przy zlewie, podczas gdy Kirill pomagał ojcu wieszać w ogrodzie tę samą starą flagę Spartaka.
Głosy dochodziły z sąsiedniego pokoju – jego mama, siostra Elena i ciotka Margarita. Nawet nie próbowałam podsłuchiwać. Po prostu głośno rozmawiały.
Elena powiedziała: „Nadal uważam, że po prostu spanikował.
To znaczy, gdyby jej nie zapłodnił, to naprawdę by się z nią ożenił?”.
Wtedy jego mama — jego mama — odpowiedziała: „Wątpię. Miał wtedy taki buntowniczy okres. Wiesz przecież, jak się zachowuje, kiedy chce coś udowodnić”.
„A teraz utknął” – dodała ciocia Margarita, cicho się śmiejąc. „Biedaczek. Ale sam sobie to zgotował”.
Moja ręka z gąbką zamarła.
Buntowniczy okres? Jakbym była jakimś eksperymentem?
Nie pamiętam nawet, jak wyszłam z kuchni. Wiem tylko, że siedziałam w samochodzie prawie dwadzieścia minut, próbując nie płakać, ponieważ na tylnym siedzeniu siedział mój syn z ciastkami na kolanach i oglądał Cocomelon.
Tej nocy nie powiedziałam Kirillowi. Chciałam. Prawie mu powiedziałam.
Ale musiałam być pewna swoich uczuć, zanim wciągnęłabym go w kolejny skandal związany z jego rodziną. Mieliśmy ich już tak wiele — i zawsze kończyły się one jego słowami: „Ale to moja rodzina. Co chcesz, żebym zrobił?”.
Tym razem dokładnie wiedziałam, czego chcę.
Dwa dni później zaprosiłam Kiryła na kawę do małej kawiarni przy parku. Tylko my. Bez rozpraszających czynników.
Opowiedziałam mu wszystko, co usłyszałam. Słowo w słowo.
A on po prostu siedział, zaciskając szczękę i wpatrując się w swoją filiżankę.
Potem podniósł wzrok i powiedział coś, czego nigdy nie zapomnę:
„Zbyt długo pozwalałem im tak się zachowywać. I myślę, że w głębi duszy pozwalałem na to, ponieważ nie chciałem stracić żadnej ze stron. Ale już straciłem ciebie”.
To mnie złamało. Bo tak – uciekałam. Uśmiechałam się przez komentarze. Połykałam ból, żeby nie musiał wybierać.
I szczerze mówiąc, to było nieuczciwe wobec nas obojga.
Tego samego wieczoru Kirill zadzwonił do swojej mamy. Nie słyszałam całej rozmowy, ale uchwyciłam fragmenty:
„Ona jest moją żoną… Nie, mamo, posłuchaj – nie możesz dalej traktować jej jak pomyłki… Jeśli nie potrafisz jej szanować, nie przyjedziemy więcej”.
Nie spodziewałam się tego. Naprawdę nie spodziewałam się.
I wiecie co? Od tamtej pory nie byliśmy tam.
Minęły cztery miesiące.
Na początku dziwnie było obejść się bez tradycyjnych niedzielnych obiadów. Ale powoli coś się zmieniło. Kirill stał się spokojniejszy. Nasz dom stał się… bezpieczniejszy. A nasz syn? Czuje się świetnie – nawet nie pyta już o babcię.
W zeszłym tygodniu niespodziewanie napisała do mnie Elena.
Napisała: „Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo zraniły cię nasze słowa. Przepraszam”.
Jeszcze nie odpowiedziałam. Nie dlatego, że jestem zła, ale dlatego, że uzdrowienie nie ma terminu. A przebaczenie nie oznacza zapomnienia.
Oto, co zrozumiałam:
Czasami ludzie, którym chcesz się podobać, nie pokochają cię. I to jest normalne. Nie musisz się wykręcać i łamać, aby dopasować się do ich krzywych kształtów.
Najważniejsze jest to, kto jest przy tobie, gdy robi się ciężko, i czy są gotowi wskazać miejsce tym, którzy sprawiają, że twoje życie jest jeszcze trudniejsze.
Kirill pokazał mi, że jest gotowy. I w końcu przestałam pojawiać się tam, gdzie nie byłam mile widziana, tylko po to, żeby coś udowodnić.
Więc jeśli próbujesz być „wystarczająco dobry” dla ludzi, którzy ciągle zmieniają zasady – oddychaj. Jesteś wystarczająco dobry. Zasługujesz na spokój, a nie na aprobatę.