Od tamtej pory minęło prawie pięć lat.
Teraz jestem już studentką college’u, ale ten dzień wciąż mam przed oczami.

I dopiero teraz zdobyłam się na siłę, aby opowiedzieć, co się wtedy wydarzyło.
To był zupełnie zwyczajny dzień powszedni.
Po szkole, jak zawsze, wracałyśmy z siostrą razem do domu.
Mieszkamy na najwyższym piętrze wieżowca, więc pojechałyśmy windą.
Czekając, rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, dzieliłyśmy się nowinkami — wszystko było jak zwykle.
Po kilku sekundach dołączył do nas mężczyzna około trzydziestu pięciu lat z dużym jasnym psem.
Moja siostra i ja uwielbiamy zwierzęta, więc kiedy zobaczyliśmy labradora, bardzo się ucieszyliśmy.
Moja siostra już sięgnęła, żeby go pogłaskać, ale nagle sytuacja się zmieniła.

Pies zamarł, wpatrując się w nią.
Następnie podszedł blisko, stanął na tylnych łapach i położył swoje ciężkie łapy na jej piersi.
Siostra krzyknęła, będąc bliska płaczu, a ja nie mogłam się ruszyć z szoku.
Obie miałyśmy wrażenie, że zaraz ją ugryzie.
Labrador zaczął głośno i niepokojąco szczekać.
Mężczyzna natychmiast pociągnął smycz, uspokajając psa i powtarzając:
— Nie martw się, on nie jest agresywny.
Ale ja, dławiąc się łzami, wyrzuciłam z siebie:
— Jeśli jest dobry, to dlaczego rzucił się na moją siostrę?!

Ona cała się trzęsie! Powiem wszystko rodzicom!
Mężczyzna nagle stał się poważny.
Jego spojrzenie się zmieniło.
Cichym głosem powiedział coś, czego nie spodziewaliśmy się usłyszeć:
— Mój pies to nie tylko zwierzę domowe.
Jest wyszkolony do wykrywania osób z nowotworami.
Jeśli wyczuje guza, daje sygnał — skacze, szczeka… Pracujemy razem w klinice.
Myślę, że powinieneś powiedzieć rodzicom i koniecznie poddać się badaniom.
Potem wszystko było jak we mgle.
Rodzice początkowo nie wierzyli, ale jednak zabrali siostrę do lekarzy.
Diagnoza się potwierdziła.
Rozpoczęła się długa i ciężka walka.
Szpitale, badania, leczenie — wszystko to stało się częścią naszego życia.
Mieliśmy nadzieję, wierzyliśmy, staraliśmy się trzymać.
Ale cuda nie zawsze się zdarzają.
Czasami nawet najgorętsze nadzieje gasną zbyt wcześnie.
Teraz żyję dalej, uczę się, ale za każdym razem, gdy wchodzę do windy lub widzę psa, czuję, jak serce mi się ściska.

Jedno wiem na pewno: ten przypadek podarował nam cenny czas.
Czas, aby powiedzieć, jak bardzo ją kochamy.
Czas, aby być razem.
Gdyby nie ten labrador…
Być może nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli.
