Kiedy w zeszłym roku moja pasierbica urodziła bliźniaki, byłam w siódmym niebie. Zawsze marzyłam o tym, żeby zostać babcią. Już wyobrażałam sobie, jak będę je rozpieszczać drobiazgami, słuchać ich śmiechu i wypełniać nasze weekendy rodzinnymi chwilami.
Nie spodziewałam się jednak tego: nieprzespanych nocy przy kołysce dla niemowląt, niekończących się pieluch i poczucia, że kilka razy w tygodniu sprowadzono mnie do roli „niani”.
Pomoc z miłości
Na początku nie denerwowało mnie to. Wiedziałam, że mój syn i pasierbica są bardzo zajęci, więc kilka razy w tygodniu wpadłam, żeby popilnować dzieci i pomóc w domu. Było to męczące, ale robiłam to z miłości.

Jednak bardzo szybko moje wizyty przestały być czułymi chwilami z wnukami. Czułam się jak w przedszkolu. Nikt nie pytał, czy mam czas. Przychodziłam, a pasierbica podawała mi jedno dziecko i mówiła: „Drugie jest na przewijaku. Możesz się nim zająć?”.
Ale ja nie jestem nianią. Wychowałam już swoje dzieci i nie spodziewałam się powrotu do tej roli po sześćdziesiątce.
Za każdym razem, gdy próbowałam ustalić granice, machała ręką: „Jesteś ich babcią. Tak robią babcie”.
Ale czy bycie babcią to tylko to? Dla mnie to miłość, radość, wsparcie – a nie obowiązek sprzątania, siedzenia do późna i bezpłatnego opieki nad dziećmi. A kiedy rozmawiałam o tym z synem, zawsze był „zbyt zajęty”.
Rozmowa, którą musiałam przeprowadzić
Pewnego wieczoru w końcu powiedziałam pasierbicy, że nie czuję się komfortowo, zajmując się co wieczór układaniem dzieci do łóżek i zmianą pieluch. Zdenerwowała się i zapytała: „To znaczy, że nie chcesz pomagać?”.
Oczywiście, że chcę pomagać. Ale chcę też cieszyć się emeryturą, mieć życie poza rolą niani. Chciałam szacunku, a nie czuć się jak domowa służąca.
Chwila, która złamała mi serce

Koleżanka z klubu cicho zapytała, czy naprawdę „codziennie za darmo opiekuję się maluchami”. Pokazała mi post mojej pasierbicy na Facebooku: zdjęcie, na którym trzymam bliźniaki, oboje śpią mi na rękach, a pielucha leży na moim ramieniu. Musiałam zasnąć.
Podpis brzmiał: „Oto moja wbudowana niania. Dzięki niej mogę spędzać weekendy z przyjaciółkami. Kocham cię”.
„Wbudowana niania”. Tym właśnie stałam się dla niej – nie „wspaniałą babcią” ani „niesamowitym wsparciem”, ale darmową nianią. Nie sądzę, żeby chciała mnie zranić, ale bolało mnie to. Poczułam się niewidzialna, ceniona tylko za to, co mogę zapewnić.
Bronić siebie
To była ostatnia kropla. W końcu usiadłam z nią i powiedziałam: „Kocham cię i uwielbiam bliźniaki. Ale jestem twoją teściową, a nie współpracowniczką. Jestem babcią, a nie darmową nianią”.
Wyglądała na zaskoczoną. Powiedziała, że myślała, iż lubię spędzać czas z maluchami i po prostu pomagać. I tak, uwielbiam je. Ale wyjaśniłam, że chcę pomagać na własnych warunkach – nie z poczucia winy i nie dlatego, że tego się ode mnie oczekuje.
Powiedziałam, że będę nadal przychodzić, ale według własnego harmonogramu. Koniec z nocami w domu i ciągłym zmienianiem pieluch, jeśli nie uzgodnimy tego wcześniej. Nie przyjęła tego dobrze. Nazwała mnie „samolubną” i „złą”.
Ale po raz pierwszy pozostałam nieugięta.

Wybieram siebie
Zamiast odkładać pieniądze dla rodziny, jak planowałam, postanowiłam wydać je na siebie – na zasłużony wypoczynek. Dzisiaj podróżuję, cieszę się ciszą i w końcu przypominam sobie, kim jestem poza rolą niani.
Nie odpowiadałam na jej wiadomości z prośbą o pomoc. Część mnie czuje się winna, ale druga część odczuwa ulgę.
A jednak w sercu pojawia się pytanie: czy to sprawia, że jestem złą teściową… lub złą babcią?
