Nie mogłam sobie nawet wyobrazić, że po latach spotkam mojego nauczyciela ze szkoły na tętniącym życiem targu rolniczym. Ale oto jest – woła mnie po imieniu, jakby czas w ogóle nie upłynął. To, co zaczęło się jako uprzejma rozmowa, szybko przerodziło się w coś, czego nie mogłam sobie nawet wyobrazić.
Kiedy chodziłam do szkoły, Aleksander Siergiejewicz był nauczycielem, którego wszyscy uwielbiali. Dopiero co skończył uniwersytet i potrafił opowiadać o historii tak, jakby to był serial na Netflixie. Był energiczny, wesoły i może trochę za bardzo przystojny jak na nauczyciela.

Dla większości z nas był „fajnym nauczycielem”, tym, który sprawiał, że nauka była nieco mniej nudna. Dla mnie był po prostu Aleksandrem Siergiejewiczem – dobrym, zabawnym dorosłym, który zawsze znajdował czas dla swoich uczniów.
„Kristina, świetna analiza Deklaracji Niepodległości” – powiedział mi kiedyś po lekcji. „Masz bystry umysł. Nie myślałaś o studiach prawniczych?”.
Pamiętam, jak niezręcznie wzruszyłam ramionami, przyciskając zeszyt do piersi.
„Nie wiem… Może? Historia jest po prostu… łatwiejsza niż matematyka”.
Roześmiał się.
„Uwierz mi, matematyka jest łatwiejsza, jeśli się nad tym zbytnio nie zastanawiasz. A historia? To jest o historiach. Potrafisz je znaleźć”.
W wieku szesnastu lat nie miało to dla mnie większego znaczenia. On po prostu wykonywał swoją pracę. Ale skłamałabym, mówiąc, że jego słowa nie poruszyły mnie.
Potem życie potoczyło się dalej. Skończyłam szkołę, przeprowadziłam się do miasta i zostawiłam szkolne wspomnienia za sobą. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Minęło osiem lat. Miałam 24 lata, wróciłam do rodzinnego miasta i spacerowałam po targu rolniczym, kiedy znajomy głos sprawił, że się zatrzymałam.
— Kristina? To ty?
Odwróciłam się i zobaczyłam go. Ale teraz nie był już „Aleksandrem Siergiejewiczem”. Po prostu Aleksiejem.

– Aleksander Siergiejewicz, czyli Aleksiej? – zawahałam się, czując, jak płoną mi policzki.
Jego uśmiech stał się szerszy, taki sam, ale z większą lekkością i urokiem.
— Nie musisz już nazywać mnie „Siergiejem”.
Wszystko wydawało się nierealne — stać tam z człowiekiem, który kiedyś sprawdzał moje eseje, a teraz śmiać się z nim jak ze starym przyjacielem. Gdybym tylko wiedziała, jak bardzo ta chwila zmieni moje życie.
— Nadal pan uczy? — zapytałam, chwytając koszyk z warzywami wygodniej.
— Tak — odpowiedział Aleksiej, wsuwając ręce do kieszeni kurtki. — Ale teraz w innej szkole. Uczę angielskiego.
– Angielskiego? – zdziwiłam się. – A co z historią?
Roześmiał się głębokim, lekkim śmiechem.
– Okazało się, że lepiej znam się na literaturze.
Uderzyło mnie nie tylko to, jak bardzo się postarzał, ale także to, jak bardzo się zmienił — nie był już młodym, energicznym nauczycielem, ale pewnym siebie mężczyzną, który znalazł swój rytm.
Nasza rozmowa nie była tylko lekka — płynęła jak rzeka. Opowiadał o latach nauczania, o studentach, którzy doprowadzali go do szału, ale z których był dumny, i o historiach, które pozostały z nim. Podzieliłam się moimi doświadczeniami z życia w wielkim mieście: chaotyczną pracą, nieudanymi związkami i marzeniem o otwarciu małej firmy.
— Uda ci się — powiedział po dwóch tygodniach przy kawie. — Sposób, w jaki o tym mówisz? Widzę to przed oczami.

— Po prostu mnie dopingujesz — uśmiechnęłam się, ale jego poważne spojrzenie sprawiło, że zamilkłam.
— Nie, mówię prawdę — odpowiedział łagodnie, ale stanowczo. „Masz chęć. Musisz po prostu spróbować”.
Podczas naszej trzeciej kolacji w przytulnej restauracji oświetlonej delikatnym blaskiem świec zrozumiałam coś. Różnica wieku? Siedem lat. Chemia? Natychmiastowa. Odczucia? Nieoczekiwane.
„Zaczynam myśleć, że wykorzystujesz mnie tylko dla darmowej historycznej quizu” – zażartowałam, podczas gdy on płacił rachunek.
„Złapałam cię” – powiedział z uśmiechem, pochylając się bliżej. „Chociaż mogę mieć też inne motywy”.
Powietrze zmieniło się, jakby między nami przepłynął niewidzialny prąd. Serce zaczęło mi szybciej bić i przerwałam ciszę szeptem.
— Jakie inne motywy?
— Musisz zostać, żeby się dowiedzieć — odpowiedział z uśmiechem.

Rok później staliśmy pod rozłożystym dębem na podwórku moich rodziców, otoczeni światłami, śmiechem przyjaciół i szumem liści. To było małe, proste wesele – tak jak chcieliśmy.
Kiedy zakładałam mu na palec złoty pierścionek, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Nie była to historia miłosna, jaką sobie wyobrażałam, ale była właściwa pod każdym względem.
Tej nocy, po wyjściu ostatniego gościa i zapadnięciu ciszy w domu, w końcu zostaliśmy sami.
— Mam coś dla ciebie — powiedział Aleksiej, przerywając przyjemną ciszę.
Zaintrygowana uniosłam brew.
— Prezent? Po ślubie? Odważny ruch.
Uśmiechnął się łagodnie i wyciągnął zza pleców mały, wytarty skórzany notes.
— Myślę, że ci się spodoba.
Wzięłam go, przesuwając palcami po popękanej okładce.
– Co to jest?
– Otwórz – powiedział z nutką podekscytowania w głosie.
Otworzyłam notes i od razu rozpoznałam niechlujne pismo na pierwszej stronie. Moje pismo. Serce mi zamarło.

— Chwileczkę… czy to mój stary dziennik marzeń?
Skinął głową, uśmiechając się jak dziecko, które odkryło sekret.
— Napisałaś go na mojej lekcji historii. Pamiętasz zadanie — przedstawić swoją przyszłość?
Śmiałam się, choć policzki płonęły mi ze wstydu.
– Zachowałeś go?
– Nie specjalnie – przyznał. – Znalazłem go, kiedy zmieniałem szkołę. Chciałem go wyrzucić, ale… nie mogłem.
Właśnie wtedy zrozumiałam, że znalazłam osobę, która wierzy we mnie nawet bardziej niż ja sama.
